Ucieczka od przeszlosci, Romanse

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Maya BlakeUcieczka od przeszłościTłu​ma​cze​nie:Ewa Pa​we​łek<ROZDZIAŁ PIERWSZY– No już, nie ocią​gaj się! Ru​szaj! Dla​cze​go to ja za​wsze mu​szę od​wa​lać całą ro​bo​tę?Sa​kis Pan​te​li​des opu​ścił wio​sła na nie​znacz​nie roz​ko​ły​sa​ną wia​trem wodę. Uwiel​biał ten dreszcz ra​do​-sne​go pod​nie​ce​nia i ad​re​na​li​nę, któ​ra to​wa​rzy​szy​ła mu za​wsze pod​czas upra​wia​nia spor​tu. Uśmiech​nąłsię w od​po​wie​dzi na peł​ną iry​ta​cji uwa​gę bra​ta.– Prze​stań na​rze​kać, sta​rusz​ku. To nie moja wina, że łu​pie cię w ko​ściach. – Tak na​praw​dę Ari był odnie​go star​szy za​le​d​wie o dwa i pół roku, ale nie cier​piał, gdy ktoś mu wy​po​mi​nał wiek, z cze​go Sa​kisskwa​pli​wie ko​rzy​stał, gdy chciał się z nim tro​chę po​draż​nić. – Nie de​ner​wuj się. Na​stęp​nym ra​zem pły​-waj z Theo. On z pew​no​ścią nie bę​dzie się ocią​gał.– Już to wi​dzę. Theo za​miast wio​sło​wać, prę​żył​by mu​sku​ły, pró​bu​jąc im​po​no​wać swo​im przy​ja​ciół​kompa​trzą​cym na nie​go z brze​gu – skwi​to​wał cierp​ko Ari. – Wciąż nie ro​zu​miem, ja​kim cu​dem pięć razy zdo​-był pu​char w mi​strzo​stwach świa​ta.Sa​kis mia​ro​wo po​ru​szał wio​sła​mi, z sa​tys​fak​cją spo​strze​ga​jąc, że nie stra​cił for​my po​mi​mo kil​ku​mie​-sięcz​nej prze​rwy w ulu​bio​nym spo​rcie. My​śląc o młod​szym bra​cie, nie mógł się po​wstrzy​mać od uśmie​-chu.– Tak, wła​sny nie​ska​zi​tel​ny wi​ze​ru​nek i ko​bie​ty, oto, co dla nie​go naj​waż​niej​sze – od​parł po​god​nie. Wio​-sło​wał w do​sko​na​łej syn​chro​ni​za​cji z bra​tem. Ich ru​chy były płyn​ne, ryt​micz​ne, gdy po​ko​ny​wa​li po​ło​wętra​sy je​zio​ra na​le​żą​ce​go do eks​klu​zyw​ne​go klu​bu wio​ślar​skie​go, kil​ka mil za Lon​dy​nem.Sa​kis uśmie​chał się sze​ro​ko, czu​jąc, że spły​wa na nie​go ko​ją​cy spo​kój. Mi​nę​ło spo​ro cza​su, od​kąd był tuostat​nim ra​zem, w do​dat​ku w to​wa​rzy​stwie star​sze​go bra​ta. Za​rzą​dza​nie trze​ma fi​lia​mi przed​się​bior​stwaPan​te​li​des Inc spra​wia​ło, że nie mie​li dla sie​bie zbyt dużo cza​su. Praw​dzi​wym cu​dem było, gdy uda​wa​łoim się zgrać ter​mi​narz tak, by wszy​scy trzej mo​gli się spo​tkać w tym sa​mym cza​sie. Dłu​go pla​no​wa​liwspól​ną wy​pra​wę do klu​bu że​glar​skie​go, ale Theo w ostat​niej chwi​li od​wo​łał swój udział. Pry​wat​nymje​tem le​ciał do Rio, by za​że​gnać kry​zys na świa​to​wym ryn​ku. Przy​naj​mniej tak twier​dził. Sa​kis nie zdzi​-wił​by się, gdy​by się oka​za​ło, że praw​da jest zu​peł​nie inna. Jego brat, play​boy, był w sta​nie prze​le​cieć ty​-sią​ce mil, by spę​dzić jed​ną go​dzi​nę w to​wa​rzy​stwie pięk​nej ko​bie​ty.– Je​śli się do​wiem, że wy​sta​wił nas do wia​tru, już ja mu po​ka​żę! Skon​fi​sku​ję sa​mo​lot na co naj​mniejmie​siąc.– Po​wo​dze​nia – prych​nął Ari. – We​dług mnie na​ra​zisz się na szyb​ką śmierć, je​śli spró​bu​jesz sta​nąć nadro​dze Theo. Sam wiesz, że ma fio​ła na punk​cie ko​biet. A sko​ro mowa o ko​bie​tach. Ta two​ja wresz​ciezdo​ła​ła ode​rwać wzrok od ta​ble​ta i pa​trzy pro​sto na…– Wy​ja​śnij​my so​bie jed​ną rzecz. Ona nie jest moją ko​bie​tą – za​pro​te​sto​wał ostro, spo​glą​da​jąc na brzeg.Brian​na Mo​ney​pen​ny, jego asy​stent​ka, sta​ła przy li​mu​zy​nie, pa​trząc wprost na nie​go. Miał wra​że​nie, żece​lo​wo ścią​ga go wzro​kiem. Od​kąd ją za​trud​nił, mi​nę​ło osiem​na​ście mie​się​cy i nie zda​rzy​ło się, byw tym cza​sie zdra​dzi​ła się z ja​ki​mi​kol​wiek emo​cja​mi. Nie​za​leż​nie od oko​licz​no​ści pro​fe​sjo​nal​na, su​-mien​na, sku​tecz​na i zim​na jak lód. Tym ra​zem jed​nak coś było nie tak…– Nie mów, że nie ule​gła two​je​mu uro​ko​wi – drą​żył Ari.Sa​kis zmarsz​czył brwi, na próż​no sta​ra​jąc się za​pa​no​wać nad sła​bo​ścią, do któ​rej za nic w świe​cie niechciał się przy​znać, a któ​ra ogar​nia​ła go za​wsze, ile​kroć my​ślał o swo​jej asy​stent​ce. Kie​dyś, jako mło​dychło​pak, do​stał na​ucz​kę, że le​piej trzy​mać ro​man​tycz​ne po​ry​wy na wo​dzy. Ulo​ko​wa​ne nie​wła​ści​wieuczu​cia mo​gły po​zo​sta​wić na du​szy nie​za​bliź​nio​ną ranę i przy​po​mi​nać o stra​co​nych złu​dze​niach. Na​uczyłsię tego, pa​trząc na mat​kę, któ​ra ni​g​dy nie wró​ci​ła do rów​no​wa​gi po tym, jak oj​ciec zła​mał jej ser​ce.Prze​lot​ne mi​łost​ki, pro​szę bar​dzo, ale żad​nych trwa​łych związ​ków. Na​to​miast ro​mans w pra​cy był naj​-gor​szą rze​czą, na jaką mógł​by so​bie po​zwo​lić. Już raz po​peł​nił ten błąd i nie za​mie​rzał po​wtó​rzyć go ni​g​-dy wię​cej.– Och, za​mknij się, Ari.– Ja się po pro​stu mar​twię. Ta dziew​czy​na wy​glą​da tak, jak​by za​mie​rza​ła za​raz wsko​czyć do wody. Chy​-ba nie może się cie​bie do​cze​kać. Pro​szę, po​wiedz, że za​cho​wa​łeś zdro​wy roz​są​dek i nie prze​spa​łeś sięz nią. Pa​mię​tasz, ja​kie mia​łeś kło​po​ty przez Gi​sel​le?– Mógł​byś się wresz​cie od​cze​pić? To two​je nie​zdro​we za​in​te​re​so​wa​nie moim ży​ciem sek​su​al​nym za​czy​-na mnie mar​twić.Po​now​nie spoj​rzał na Mo​ney​pen​ny, któ​ra prze​stę​po​wa​ła ner​wo​wo z nogi na nogę. Tknię​ty złym prze​czu​-ciem za​pra​gnął jak naj​szyb​ciej pod​pły​nąć do brze​gu.– Czy​li nic nie ma mię​dzy wami? – na​ci​skał Ari.Ja​kaś dziw​na nuta w gło​sie bra​ta do​pro​wa​dzi​ła go do sza​łu.– Trzy​maj się od niej z da​le​ka. To naj​lep​sza asy​stent​ka, jaką do tej pory mia​łem, i nie rę​czę za sie​bie, je​-śli spró​bu​jesz ją pod​ku​pić.– Wy​lu​zuj, bra​cisz​ku. Nic złe​go nie mia​łem na my​śli – za​pro​te​sto​wał nie​co roz​ba​wio​ny. – Bro​nisz jej jakja​kiś błęd​ny ry​cerz. Coś mi się wy​da​je, że jed​nak zro​bi​łeś to, cze​go nie po​wi​nie​neś.Iry​ta​cja Sa​ki​sa ro​sła z każ​dą se​kun​dą. Kie​dy Ari wresz​cie da mu spo​kój i zmie​ni te​mat?!– Po​słu​chaj, to, że do​ce​niam ją jako pra​cow​ni​ka, nie zna​czy, że po​sze​dłem z nią do łóż​ka. Może po​roz​ma​-wia​my o two��– Pan​na Mo​ney​pen​ny jest przede wszyst​kim do​sko​na​łym fa​chow​cem. Świet​nie dba o moje in​te​re​sy, praw​-dzi​wy rot​twe​iler. Żad​na z po​przed​nich asy​sten​tek się do niej nie umy​wa​ła. Jest bar​dzo kom​pe​tent​na, a tojest naj​waż​niej​sze.– No już do​brze, nie rzu​caj się tak.Sa​kis po​szu​kał wzro​kiem Brian​ny. Tym ra​zem nie cze​ka​ła przy sa​mo​cho​dzie, tyl​ko sta​ła na po​mo​ście, za​-sła​nia​jąc się ra​mio​na​mi przed zim​nym wia​trem. Była wy​star​cza​ją​co bli​sko, by mógł do​strzec wy​raz jejtwa​rzy. Nie miał wąt​pli​wo​ści, że jest bar​dzo zde​ner​wo​wa​na i po raz ko​lej​ny w jego gło​wie roz​legł sięostrze​gaw​czy dzwo​nek. Po​nad​to trzy​ma​ła w dło​niach ręcz​nik, a prze​cież wie​dzia​ła, że za​wsze przed po​-wro​tem do biu​ra ko​rzy​stał z prysz​ni​ca w klu​bie. Co​kol​wiek się sta​ło, wy​ma​ga​ło na​tych​mia​sto​wej in​ter​- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • emaginacja.xlx.pl
  •