Układ - Osborne Maggie, ●Ksiazki, Da Capo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
M
AGGIE
O
SBORNE
1
Nigdy o pani nie słyszałam. Nie znam pani, nie mam teŜ nic do
powiedzenia - stwierdziła Chłodno Jenny Jones i odwróciła się
plecami do kobiety, którą straŜnik właśnie wprowadził do jej celi.
Przez zakratowane okno dostrzegła meksykańskiego oficera, który
ze znudzoną miną musztrował pluton egzekucyjny. Po plecach
przebiegły jej ciarki; wytarła spocone dłonie w stare, o wiele za duŜe
spodnie.
Jutro o świcie spojrzy w wycelowane prosto w nią lufy sześciu
karabinów. Miała nadzieję, Ŝe zanim ją rozstrzelają, pęcherz nie
odmówi jej posłuszeństwa; chyba wystarczy jej odwagi, by umrzeć z
odrobiną godności.
- Przyszłam ocalić ci Ŝycie - rzekła cicho
senora
Marguarita
Sanders. To wyrwało Jenny z zadumy. Zaskoczona, odwróciła się w
jej stronę i patrzyła, jak kobieta przykłada koronkową chusteczkę do
arystokratycznego nosa, najwyraźniej nie mogąc znieść smrodu
panującego w celi. Wytwornie ubrana dama rozejrzała się po ciasnym
pomieszczeniu i lekko westchnęła, po czym wzięła w dłonie poły
sukni, zamierzając usiąść na gołym materacu.
- Nie radziłabym - ostrzegła ją Jenny i spojrzała znowu przez okno.
- Siennik aŜ się roi od Wszy.
Jej ubranie nie było w lepszym stanie, ale nie miało to juŜ
większego znaczenia. Wytarła ścierką spoconą szyję i doszła do
wniosku, Ŝe rosnący upał i bezustanne brzęczenie much w celi
doprowadzą ją do szaleństwa. Obserwowała, jak sześciu obdartych
Ŝołnierzy zmierza niechlujnym szykiem w stronę muru podziura-
wionego kulami. śaden z nich nie wyglądał na strzelca wyborowego.
Ciekawe, jak długo będą do niej strzelać, zanim ją w końcu zabiją -
znając jej szczęście, potrwa to przynajmniej do południa.
-
Pardone,
słyszałaś, co powiedziałam? - zapytała łagodnie
Marguerita Sanders. Przetarła chustką brudny taboret i po krótkim
wahaniu usiadła; zachowywała się tak, jakby chciała tam zostać nieco
dłuŜej. Jej jedwabna halka nadęła się niczym balon i falując, opadła na
brudną podłogę.
- Bardzo to dramatyczne. - Jenny zaśmiała się sucho. - Dobrze,
zgadzam się. Proszę mi tylko powiedzieć,
senora,
jak pani chce
uratować mi Ŝycie? - Ponownie przeniosła wzrok na gościa.
- Zamierza pani zorganizować ucieczkę? Zlikwidować pluton
egzekucyjny, a moŜe anulować mój wyrok?
Senora
Sanders Odkaszlnęła w chusteczkę, spojrzała na kontra-
stujące z bielą koronek krople krwi po czym zgniotła materiał w dłoni.
- Kaszle pani krwią. - Jenny z zainteresowaniem przyjrzała się
twarzy kobiety. - Pani umiera - stwierdziła bez ogródek.
Wysokie kości policzkowe przybyłej, pokryte trupiobladą skórą,
sprawiały dość ponure wraŜenie i mówiły o zbliŜającej się śmierci.
Wokół jej ciemnych oczu widniały fioletowe cienie, upięte zaś w kok
włosy były szare i pozbawione połysku. Przyglądając się jej, Jenny
dostrzegła, Ŝe musiała być kiedyś niezwykle piękna. Teraz jednak
niezdrowa cera i przedwczesne zmarszczki dodawały jej przynajmniej
dziesięć lat.
- Czemu nie leŜy pani w łóŜku? Po co pani tu w ogóle przyszła?
- zapytała Jenny nieco łagodniejszym tonem. Brudną ręką wskazała
na blaszany sufit, pod którym rozŜarzone powietrze mieszało się z
odorem celi. - To nie jest miejsce dla pani. Proszę wracać do siebie.
Jej dom to zapewne jedna z tych wielkich hacjend za doliną.
Koronkowa chusteczka oraz przedniej jakości materiał sukni i
peleryny jednoznacznie świadczyły o zamoŜności kobiety. Cienka
linia nosa i delikatne rysy twarzy, a takŜe styl mówienia i pewien
nieokreślony powiew pewności siebie wskazywały na arystokratyczne
pochodzenie. Zapewne jedynym zajęciem, jakie przyszło jej
wykonywać bez pomocy słuŜby, było podnoszenie widelca do ust.
W obecności takich kobiet Jenny czuła się po prostu nieswojo -jak
wielka, niezgrabna kula, poruszająca się z gracją narowistego muła,
jednego z tych, których uŜywała do pracy. Istoty podobne do
Marguarity Sanders zamieszkiwały inny, lepszy świat, który Jenny
ledwie mogła sobie wyobrazić.
Wydęła usta.
Senora
Sanders nie nosiłaby tego samego brudnego
ubrania przez okrągły miesiąc, nie cieszyłaby się z kupna zaroba-
czonego siennika za dwa grosze, a juŜ na pewno nigdy nie leczyła
odcisków na dłoniach. Jenny mogłaby postawić połowę z reszty Ŝycia,
jakie jej jeszcze pozostało, Ŝe nie zdarzyło się jej opuścić Ŝadnego
posiłku, a tym bardziej przygotować czegoś własnoręcznie. Tę śliczną
główkę zaprzątały pewnie inne myśli, moŜe coś w rodzaju: jaką
wybrać kreację na kolejne przyjęcie.
Jenny schyliła się i splunęła na podłogę, chcąc pozbyć się gorzkiego
smaku zazdrości, a potem zerknęła na kobietę, jakby chciała
sprawdzić, czy zaszokowała tym niezwykłego gościa.
Senora
Sanders nie zauwaŜyła jednak tej oznaki potępienia. Znowu
kaszlała z oczami przymkniętymi z wysiłku, zasłaniając usta
poplamioną krwią chustką.
Gdy minął atak, jeszcze przez dłuŜszą chwilę dyszała cięŜko i
starała się złapać oddech w rozpalonym powietrzu.
- Jutro rano o piątej trzydzieści - odezwała się w końcu - ojciec
Perez przyjdzie tu wysłuchać twojej spowiedzi.
- MoŜe mu pani powiedzieć, Ŝeby nie zrywał się tak wcześnie, nie
jestem katoliczką.
- Będzie ubrany w długą sutannę z obszernym kapturem, straŜnicy
zostali juŜ uprzedzeni - ciągnęła niewzruszenie Marguarita. PrzyłoŜyła
rękę do piersi i odetchnęła z trudem. - Tyle Ŝe to nie będzie ojciec
Perez, ale ja. Zamienimy się rolami. - Przebiegła wzrokiem po starych
spodniach Jenny i luźnej męskiej koszuli, na których zebrał się brud z
całego miesiąca. - Dowódca plutonu, człowiek nieco ograniczony,
został poinformowany, iŜ nie Ŝyczysz sobie, by jego ludzie widzieli
przy egzekucji twoją twarz. Poprosiłaś o kaptur, co zresztą Ŝołnierze
przyjęli z ulgą, nie przywykli bowiem strzelać do kobiety.
Uzgodniono ponadto, Ŝe kaptur przyniesie ci i załoŜy właśnie ojciec
Perez.
- Co, u diabła, pani sugeruje? - Jenny wlepiła w kobietę zdumiony
wzrok. Zwinięte w pięści dłonie zwisały po bokach.
- Mam stąd wyjść, udając ojca Pereza? Pani zaś zginie pod murem
zamiast mnie?
Marguarita Sanders przysłoniła chustką blade usta, kaszlnęła i
przytaknęła ze zmęczeniem.
- Właśnie, umrę zamiast ciebie.
Pośród upalnej ciszy słychać było jedynie okrzyki meksykańskiego
oficera, musztrującego Ŝołnierzy. Pod oknem celi ktoś przejechał
konno, a z oddali dochodziło ujadanie psa. Nagły podmuch wiatru
przyniósł zapach chili i świeŜo upieczonych tortilli.
- W porządku, słucham pani uwaŜnie. - Dziewczyna odeszła od
okna i usiadła na materacu. Wbiła w kobietę błękitne oczy. - O co tu
chodzi? Co tak waŜnego mam zrobić, Ŝe jest pani gotowa zapłacić za
to Ŝyciem?
- Powiedziano mi, Ŝe mówisz dosadnie i bez owijania w bawełnę.
- Marguarita uśmiechnęła się i Jenny przez moment dostrzegła w
niej dawno zgasłą piękność.
- Nie dostąpiłam zaszczytu starannego wychowania i zazwyczaj
mówię to, co myślę, - Dziewczyna porównała delikatną, gładką skórę
rąk przybyłej z własną. Na opuszkach palców czuła liczne zgrubienia,
a popękane od wiatru i słońca dłonie przypominały starą, farbowaną
na ciemno bawolą skórę. W ostatniej chwili powstrzymała się przed
schowaniem rąk między udami i uśmiechnęła się lekko do siebie. Nie
potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio okazała choćby ślad
kobiecej próŜności.
- Nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłabym ofiarować za moje
Ŝycie, ale pani z pewnością ma coś konkretnego na myśli. O co
właściwie chodzi?
Dziewczyna patrzyła na kobietę, starając się odgadnąć, jaka moŜe
być cena jej Ŝycia. Na pewno ogromna, to nieuniknione. Wyczuła, Ŝe
Marguarita Sanders oczekuje czegoś, co niełatwo jest zdobyć i dla
czego warto umrzeć.
- Oto, czego Ŝądam w zamian za to, Ŝe zginę za ciebie. - Kobieta
odwzajemniła twarde spojrzenie Jenny. - Zabierzesz moją sześciolet-
nią córeczkę, Gracielę, do jej ojca w Karolinie Północnej. - Gdy Jenny
otworzyła usta, by przemówić, kobieta podniosła drŜącą dłoń.
- Jeśli się okaŜe, Ŝe mój mąŜ nie Ŝyje, musisz obiecać, Ŝe
wychowasz Gracielę jak własną córkę. Nie moŜesz jej oddać pod
opiekę Ŝadnego z dziadków ani nikogo, kto poda się za jej krewnego.
JeŜeli z jakiegoś powodu nie zdołasz zawieźć jej bezpiecznie do ojca,
musisz zadbać o nią jak o rodzone dziecko i opiekować się nią do
czasu, aŜ z własnej i nieprzymuszonej woli wyjdzie za mąŜ i się
usamodzielni. Oto interes, jaki chcę z tobą ubić, moja cena za
darowanie ci Ŝycia.
Osłupiała Jenny otworzyła usta. Poczuła się, jakby dostała obuchem
w głowę.
- To jakieś szaleństwo - wykrztusiła w końcu. - Jeśli kocha pani
córkę, w co nie wątpię, skoro jest pani gotowa dla niej zginąć,
dlaczego powierza ją pani zupełnie obcej osobie? Oprócz tego, Ŝe
mam być rozstrzelana za zabójstwo Ŝołnierza, nic pani o mnie nie wie!
Nieznajomą wstrząsnął kolejny atak kaszlu. Kiedy wreszcie złapała
oddech, powachlowała twarz rękawiczkami i kiwnęła głową.
- Wiem, Ŝe jesteś nadzwyczaj uczciwa. Nie było Ŝadnych
świadków. Mogłaś zaprzeczyć, Ŝe zabiłaś tę bestię, która cię
zaatakowała. Ty jednak przyznałaś się do wszystkiego.
- I proszę tylko spojrzeć, dokąd mnie to zaprowadziło! - Jenny
wskazała na kamienne mury celi. - Nikt nie dał wiary, Ŝe męŜczyzna,
nawet pijany Ŝołnierz, mnie napastował.
- Jeśli moje informacje są ścisłe, wystarczająco długo zajmowałaś
się handlem w okolicach Chihuahua, by wiedzieć, Ŝe zostaniesz
stracona, gdy tylko przyznasz się do zastrzelenia
se
ń
ora
Monteza.
- Marguarita przyjrzała się jej uwaŜnie. - Czemu nie skłamałaś?
- W jej oczach pojawił się błysk ciekawości.
Jenny ze złością podeszła do okna i chwyciła się krat, nie zwaŜając,
jak gorące jest rozgrzane słońcem Ŝelazo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • emaginacja.xlx.pl
  •