Ufo z planety Akart, +♦EZOTERYKA E-BOOKS KSIĄŻKI ♦

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Artur Berlet
„UFO z planety Akart”
Z utopii do rzeczywistości
Spis treści
Podziękowanie
Pragniemy podziękować dr. Walterowi K. Bühlerowi oraz jego grupie badawczej SBEDV, którzy zbadali i
zweryfikowali dane związane z tym przypadkiem wzięcia przez UFO. To głównie dzięki ich otwartej postawie
świadek i jego przyjaciele mogli przedstawić tę sprawę szerszemu forum, do czego zresztą zachęcali ich także
pozaziemscy przybysze.
Wstęp do wydania amerykańskiego
Od dziesięciu lat zajmujemy się badaniem przypadków wzięć przez NOLe. Zdobyta w tym czasie wiedza
sprawia, że nie mamy już żadnych wątpliwości co do istnienia żywych, fizycznych, pozaziemskich istot
człekokształtnych przemierzających kosmiczną otchłań, które od czasu do czasu odwiedzają tę niewielką, położoną
na peryferiach galaktyki planetę zwaną przez nas Ziemią. Istnieją liczne dowody potwierdzające, że takie
odwiedziny mają miejsce od bardzo dawna, być może od zarania dziejów ludzkości.
Od początku wyznawaliśmy pogląd, podobnie jak wiele innych organizacji ufologicznych, że NOLe istnieją
rzeczywiście i są inteligentnie kierowane, lecz to, że ich załogantami mogą być istoty podobne do nas, w ogóle nie
wchodziło w rachubę. Każdy, kto miał choć odrobinę zdrowego rozsądku, wiedział, że nikt taki jak my nie mógłby
przebyć drogi stamtąd tutaj w ciągu jednego życia, w związku z czym po co mieliby to robić. Potwierdziła to
fizyka, zaś uczeni wyliczyli, że powstanie w drodze ewolucji gdzie indziej istot takich jak my jest wręcz
nieprawdopodobne.
Ale czy nasze rozumowanie jest prawidłowe? Czy Ziemianie koniecznie muszą pochodzić stąd? Czy nie jest
tak, że obie teorie, kreacjonistyczna i ewolucyjna, są błędne lub przynajmniej nieścisłe? Czy nie jest możliwe, że
nasi przodkowie przybyli tu w zamierzchłej przeszłości z innej planety? Jeśli tak, to ile jeszcze może być takich
planet? I gdzie one są? Czy przylatywali tu później jeszcze inni mieszkańcy tamtych planet? Jak to stwierdzić? To
fundamentalne pytania, na które odpowiedzi mogą być jeszcze bardziej doniosłe, mimo iż wciąż nie do przyjęcia
dla większości współcześnie żyjących ludzi.
Moje własne badania przypadków osób mających autentyczne kontakty z istotami pozaziemskimi pokazały, że
istnieje swoisty „wzorzec”, który je cechuje. Dysponując tym narzędziem, mogłem cofnąć się do początku
zjawiska UFO i sprawdzić, czy wcześniejsze przypadki kontaktów wykazują te same cechy, czy nie zostały
odrzucone dlatego, że nie dysponowaliśmy wówczas dostateczną wiedzą na ten temat.
Badając wspólnie z dr. Walterem K. Bühlerem z Brazylii wzięcie młodego mulata z Mirassol, dowiedziałem się
od niego o innym niezwykle interesującym przypadku. Dr. Bühler uważał go za autentyczny i co ciekawe nikt w
Stanach o nim nie słyszał. Żaden ufolog w naszym kraju nic nie wie o nim, ponieważ jak dotąd nie ukazała się w
języku angielskim jakakolwiek wzmianka na jego temat. Przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że mieszkańcy
Ameryki Północnej nie znają języków obcych, przez co przegapiają mnóstwo doskonałych materiałów ukazujących
się w różnych zakątkach świata. Przypadek, o którym mowa, mimo iż był znany w Brazylii, nie zdobył szerokiego
rozgłosu, ponieważ wydarzył się zbyt wcześnie, w czasach kiedy a priori odrzucano wszelkie relacje łączników
uważając je za wymysły chorych umysłów.
Zdarzenie to miało miejsce w maju 1958 roku. Aby móc właściwie ocenić tę relację, musimy cofnąć się
pamięcią do tamtych lat, biorąc pod uwagę fakt, że ludzie nie latali jeszcze w kosmos, a linie na Marsie wciąż
uważano za system kanałów. Nie wiedzieliśmy, że Mars jest niezamieszkały, ani tego, że się do zamieszkania nie
nadaje. Nie było nas też na Księżycu i nie mieliśmy sond badajacych nasz układ słoneczny, zaś powierzchnia
Wenus wciąż stanowiła dla nas nieprzeniknioną zagadkę. Zbudowaliśmy kilka elektrowni atomowych, mimo iż już
wtedy wiedzieliśmy, że nie są one ani bezpieczne, ani wydajne, i usprawiedliwialiśmy to wyższymi celami.
Artur Berlet, prosty, niezbyt wykształcony Brazylijczyk, nie miał w owym czasie najmniejszego pojęcia o tym,
co wiemy dzisiaj, a mimo to opisał coś, co w dużym stopniu przypomina osiągnięcia naszej nauki po roku 1958.
Z całą pewnością nie można mu zarzucić, że napisał tę książkę dla pieniedzy, bowiem nigdy nikomu jej nie
sprzedał. Ci, którzy badali ten przypadek, dr Bühler, Jorge Ernesto Macedo Geisel oraz inni, uznali go za
prawdziwy i nawet dziś, po trzydziestu latach, nie zmienili zdania.
Artur Berlet nie wiedział, na jaką planetę został zabrany. Istoty, które go zabrały, powiedziały mu jedynie, że
ich planeta nazywa się Akart. Przypuszczał, że był to Mars, o którym wiedział bardzo niewiele, podobnie zresztą
jak i ówcześni naukowcy. Dokładniejsze dane na temat tej planety zaczęliśmy uzyskiwać dopiero wiele lat później.
W roku 1958 nikt nie słyszał o tym przypadku i nie istnieją żadne dowody na jego potwierdzenie. W tamtych
czasach nikt nie traktował poważnie opowieści łączników, nawet najzagorzalsi fani zjawiska UFO, zaś organizacje
zajmujące się jego badaniem odrzucały wszelkie relacje tego typu.
Bez wątpienia nie były to czasy, kiedy można było liczyć na zdobycie sławy lub pieniędzy opowiadając takie
historie. Artur Berlet przekonał się o tym na własnej skórze. Kiedy opublikował swój raport, z miejsca okrzyknięto
go kłamcą i oszustem i na każdym kroku wyśmiewano nazywając wariatem. Tego rodzaju kalumnie padały z ust
zarówno nieznajomych, jak i tych, którzy uważali, że go znają.
  Artur zawsze był gotów udzielać odpowiedzi na poważne pytania, zaś zarzuty i nieprzyjazne traktowanie, z
którymi się ciągle spotykał, zupełnie go nie zrażały. Był pewny, że to, co przekazuje, jest prawdą i ze
współczuciem odnosił się do osób, które nie mogły tego zrozumieć i zaakceptować. Okazał dużo cierpliwości i
opanowania. Nie tylko nie dał się zastraszyć, ale poszedł jeszcze dalej – przelał wszystko, co przeżył, na papier,
zapisując 14 zeszytów.
Czytając jego relację musimy pamiętać, że był to człowiek praktycznie bez jakiegokolwiek wykształcenia, który
utrzymywał się z pracy własnych rąk, nie czytał literatury science fiction ani nie posiadał jakiegokolwiek zbioru
publikacji na temat UFO, z których mógłby czerpać pomysły. Mieszkał na wsi, daleko na południu Brazylii. Tam
się urodził i wychował i tam zamierzał spędzić resztę życia. Był znany i szanowany przez sąsiadów, przyjaciół i
krewnych.
Nie miał zwyczaju zmyślać ani robić komukolwiek kawałów. Był prostolinijny, otwarty i szczery, obdarzony
przez naturę inteligencją i dobrodusznym usposobieniem.
Stojąc w obliczu nagonki oraz różnych oskarżeń, niezłomnie trwał przy swoim, mimo iż byłoby dla niego
znacznie lepiej dać za wygraną i o wszystkim zapomnieć.
Nigdy nie zabiegał o to, aby go słuchano i wierzono mu. Nigdy nie próbował sprzedać swojej historii ani nie
pozwalał, aby zrobił to ktoś w jego imieniu. Stał na stanowisku, że ta wiedza powinna być bezpłatna i
konsekwencje tego przestrzegał.
Patrząc na jego relację z perspektywy czasu, należy stwierdzić, że wiele opisanych przez niego urządzeń,
wówczas nie znanych bądź w ogóle nie istniejących, wchodzi obecnie do powszechnego użytku (wideofony,
trójwymiarowa telewizja, bezprzewodowe przesyłanie energii elektrycznej, generatory słoneczne etc.). Nawet
zwyczajna telewizja była w jego stronach w powijakach, a na kosztowne odbiorniki stać było niewielu.
Artur Berlet nie miał dostępu do informacji na temat wzięć innych osób przez NOLe, ponieważ relacji na ich
temat było w owym czasie niewiele. Poza tym jego relacja zawiera szereg typowych elementów dla tego typu
zdarzeń, które ujawniły się z biegiem lat w coraz częściej występujących przypadkach wzięć. Z drugiej strony jest
wręcz nieprawdopodobne, aby inni opierając się na jego przeżyciu, które miało miejsce w odległym zakątku
Brazylii i całe dziesięciolecia było nie znane na świecie, zmyślali swoje historie. Poza Republiką Federalną
Niemiec, aż do chwili ukazania się tego przekładu, nigdzie nie publikowano żadnych materiałów na ten temat.
Berlet nie wiedział, gdzie znajduje się obca planeta, i przypuszczał, że może to być Mars. W roku 1958
większość mieszkańców Ziemi sądziła, że jeśli w naszym układzie słonecznym istnieje jeszcze jakaś zamieszkała
planeta, to może nią być tylko Mars. Niektórzy naukowcy sądzili nawet, że udało im się dostrzec na jego
powierzchni ślady życia. Myśl o istnieniu życia poza granicami naszego układu planetarnego wydawała się
wówczas czystym absurdem. Podobnie jak wizja zbudowanych przez człowieka wielkich stacji orbitalnych.
Artur Berlet posiada niemal wszystkie cechy charakteryzujące wziętych przedstawione w książce
Ufo nad
Brazylią
(str. 107-108). Był młody, zdrowy, zadbany, spokojny, skromny, uczciwy, podatny na wpływy,
inteligentny, praktyczny, tolerancyjny, i wrażliwy. Nie interesował się religią ani polityką, nie miał też żadnego
wykształcenia. Innymi słowy, miał umysł wolny od różnych nie sprawdzonych teorii oraz modnych wówczas
poglądów, a jednocześnie otwarty na wiedzę, którą był w stanie z łatwością przyswajać.
Gdyby jego relacja była czymś wyjątkowym i odosobnionym, o wiele łatwiej byłoby ją zdyskredytować.
Tymczasem istnieją setki podobnych przypadków, które wciąż są traktowane jako czcze wymysły bądź żarty.
Dsponując dzisiaj ogromnym materiałem porównawczym, musimy spojrzeć na całą tę sprawę w zupełnie innym
świetle. Albo wokół nas dzieje się coś naprawdę, albo mamy do czynienia z psychozą o światowym zasięgu, co jest
również bardzo ważną sprawą.
Arturowi Berletowi oraz pozostałym ludziom, którzy przyczynili się do wydania tej książki, jest obojętne, czy
czytelnik uzna ten raport za zapis jego autentycznych przeżyć, czy też za fantazje prostego człowieka. Dokonując
takiej oceny należy wiedzieć, że Artur skończył tylko dwie klasy szkoły podstawowej i nie ma żadnej wprawy w
posługiwaniu się piórem. Co więcej, ma nawet kłopoty z czytaniem.
Macie, drodzy Czytelnicy, ogromną przewagę nad tymi, którzy jako pierwsi zapoznawali się z zawartością
zapisanych przez niego 14 zeszytów szkolnych, ponieważ dysponujecie perspektywą czasu. Wiecie już, jak
wygląda Ziemia z kosmosu, jesteście świadkami lawinowego postępu naukowego, jaki dokonał się od roku 1958
między innymi w technice telewizyjnej i komputerowej, wiecie również, że bezprzewodowe przesyłanie energii
jest możliwe, atakże wiele innych rzeczy zupełnie nie znanych w czasach, gdy doszło do tego wzięcia. A co
najważniejsze wiecie o ogromnej liczbie kontaktów istot pozaziemskich z Ziemianami, do których doszło od
tamtego czasu.
Berlet opisał system napędowy używany do podróży kosmicznych wykorzystujący nie znane nam zasady
magnetyczne. Pragnę na koniec dodać, że wzmianki na temat tej technologii występują w relacjach innych osób
będących w kontakcie z innymi istotami pozaziemskimi.
Wendelle C. Stevens
W dzisiejszych czasach ma miejsce wielka filozoficzna transformacja, podobna do tej, która miała miejsce w
czasach Galileusza. Jesteśmy prawdopodobnie w przededniu kolejnego kryzysu idei, tym razem za sprawą
penetracji naszej planety przez cywilizacje z kosmosu, które są bardziej zaawansowane od zamieszkującego Ziemię
Homo sapiens, których dokonania nie pozostawiają cienia wątpliwości co do ich technologicznej wyższości. Te
istoty, mimo iż są od nas znacznie potężniejsze, nie usiłują nas podbić. Ich obecność sięga czasów starożytnych, o
czym świadczą zapisy dawnych historyków, które dopiero dzisiaj stały się w pełni zrozumiałe.
Dr Walter K. Bühler
Wprowadzenie
Cudowna noc. Ciemnobłękitne, przejrzyste niebo wypełnione nieskończoną ilością lśniących punktów. Jakże
piękne są noce w Rio Grande do Sul! Nie ma nic bardziej urokliwego niż zimowa noc na półkuli południowej...
Otoczeni bajkowym pięknem i wspaniałością natury, nie wiadomo kiedy przechodzimy ulicą biegnącą między
Carazinho i Sarandi i dołączamy do milczącej grupy około trzydziestu osób. Pełna powagi cisza została przerwana
dopiero w momencie, gdy za Rio da Varzea na wysokości około 50 stopni nad horyzontem ukazał się ogromny
pomarańczowy dysk. Niezwykłe zjawiska obserwowano tutaj przez wiele nocy, za każdym razem coraz bardziej
niezwykłe i urozmaicone. Trwało to do chwili, aż ktoś wpadł na pomysł, aby przy wejściu do Ogrodu
Botanicznego sprzedawać hot dogi i kawę.
Zebrani na ulicy ubodzy mieszkańcy okolicznych domów zachwywali się zupełnie inaczej. Nie zważając na
wilgoć i chłód nocy, rezygnując z wypoczynku przychodzili, aby snuć przypuszczenia o życiu na innych planetach.
Podobnie postępował również wikary Ginochini i członkowie jego sekty. Po tych nocnych pokazach w radiu
wystąpił ojciec Menepipo. Wiele miesięcy później przyznał, że także widział latający dysk. Ludzie zaczęli
oddawać się filozoficznym dysputom o możliwości istnienia życia we wszechświecie. W Sarandi bardzo szybko
przybywało wyznawców tej idei.
Wkrótce do głosu doszły siły reakcji. Występujące przez dłuższy okres zjawisko z czasem przestało przyciągać
uwagę obserwatorów. Miały miejsce także błedne identyfikacje, które bywały przejawem pomyłek, a także złej
woli. Nieraz podnoszono alarm z powodu świateł samochodów poruszających się na horyzoncie. Z kolei wiele
innych, wartościowych obserwacji zaowo-cowało wyciągnięciem mylnych wniosków. W końcu doszło do tego, że
cała ta sprawa zaczęła wzbudzać w okolicy śmiech. Przyczyniło się do tego między innymi wielu żartownisiów
wypuszczających balony z podczepionymi do nich latarkami. Tylko niewiele osób podeszło do niej poważnie.
Spotykali się w tajemnicy i prowadzili obserwacje. Uzyskane przez nich rezultaty były zaskakujące. Wiele osób
zajmujących znaczną pozycję społeczną, jak na przykład ksiądz Wagner z Atti-Assu czy Juiz de Direito Mario
Ferrari z Sarandi, było wielokrotnie zapraszanych do udziału w porównywniu uzyskanych wyników. Działalność
tej grupy nie zostanie tutaj przedstawiona, ponieważ obejmuje ona inny zakres niż relacja autora tego raportu. Tym
niemniej stanowi ona kolejny dowód na to, że ten region był rzeczywiście odwiedzany przez istoty pozaziemskie.
Wspomniana grupa nawiązała pewnego dnia kontakt z prostym, przyjaźnie usposobionym mężczyzną
nazwiskiem Artur Berlet. Od tamtego momentu wiele mówiono o jego niezwykłych przeżyciach. Początkowo
sądziliśmy, że mamy do czynienia z historią zmyśloną przez żądnego sławy człowieka. Po pewnym czasie
dowiedział się o tym Carlos de Oliveira Gomes, ówczes-ny dyrektor Agencia do Banco do Brasil w Sarandi, i
zorganizował w swoim domu spotkanie. Razem z dwoma jego uczestnikami – Carlosem i Rui Schmidtsem –
zasypywaliśmy Berleta mnóstwem trudnych, podchwytliwych pytań. Po trwającym siedem i pół godziny
przesłuchaniu musieliśmy stwierdzić, że to, co usłyszeliśmy, jest niezwykłą prawdą. Berlet odbył podróż na inną
planetę, która trwała prawie dziewięć ziemskich dni (14-23 maja 1958 roku). Spotykaliśmy się z nim potem jeszcze
wiele razy i ani razu nie znaleźliśmy niczego, co pozwoliłoby podważyć jego relację. Szczególnie wrażenie robiła
na nas jego powaga oraz to, że nie próbował zarobić na tej historii. Dotarliśmy do niego dopiero w roku 1965, czyli
siedem lat po jego przeżyciu. Tyle zmarnowanego czasu! Nikt mu nie wierzył, zarówno osoby duchowne, jak i
politycy. Ludzie, którzy zetknęli się z jego historią przed nami, okazali się tak prostaccy, że najinteligentniejszy
komentarz, na jaki zdołali się zdobyć, brzmiał: „Berlet po-leciał na Księżyc traktorem”.
Zainteresowanie, jakie w nas wzbudził, skłoniło nas do szukania sposobu promocji jego przypadku w środkach
masowego przekazu. Działając w dobrej wierze przyjął nasze zaproszenie do Porto Alegre. Zarówno on, jak i my
nie przypuszczaliśmy, że ludzie potraktują go niczym cyrkowego dziwoląga. Został zmuszony do odpowiedzi na
idiotyczne pytania. Mimo wielogodzinnych, wyczrpujących wywiadów ośmieszono go w mass-mediach, pisząc
między innymi: „UWAŻAJCIE NA NIEGO! Tak. Berlet – hydrofobik – stuknięty łowca sensacji! Czyżby agent w
służbie obcych? Tylko on jeden opowiada o takich rzeczach – kto wie, co będzie w przyszłości?”
W międzyczasie uznany za szaleńca Berlet wrócił do Tebas jeszcze spokojniejszy niż zwykle. Kiedy
zaproponowaliśmy mu podjęcie odpowiednich kroków przeciwko ludziom, którzy go zniesławili, uśmiechnął się i
ze spokojem powiedział:
Nikt nie musi mi wierzyć i to, czy ktoś mi wierzy, czy nie, nie zmniejsza prawdziwości moich przeżyć. Nadal
 będę odpowiadał na wszelkie zadawane mi pytania.
W sierpniu 1965 roku, kiedy odwiedził nas najbardziej znany brazylijski badacz zjawiska UFO, dr Walter Karl
Bühler, który prowadził w tym czasie badanie w pobliskim mieście Carzinho, dysponowaliśmy już pełną wiedzą na
temat przypadku Berleta. Zwróciliśmy jego uwagę na sprawę latających talerzy obserwowanych w pobliżu Sarandi.
Spotkanie z nim było dla naszej grupy wielkim przeżyciem i okazało się także bardzo pożyteczne z punktu
widzenia naszych badań. Udzielił nam wielu cennych uwag i nauczył nas krytycyzmu. Gdyby nie jego pomoc oraz
kierowanej przezeń organizacji Sociedad Brasileira de Estudos Sôbre Discos Voadores (SBEDV) opublikowanie
tego raportu byłoby niemożliwe. Berlet nie zgodził się na jakiekolwiek modyfikacje swojej relacji i nie pozwolił
podnieść ceny książki, choć było to wskazane z uwagi na poniesione przez wszystkich koszty.
Opublikowanie tej książki stanowiło dla nas nie lada problem, bowiem nie mieliśmy żadnego doświadczenia w
tej dziedzinie. Przede wszystkim sprostać musieliśmy podstawowemu wymogowi... bezwzględnej rzetelności.
Książka ta jest w pełni zgodna z tekstem przekazanym nam przez Artura Berleta. Jedynymi poprawkami, jakich w
nich dokonaliśmy, było usunięcie błędów gramatycznych, co było niezbędne dla większej czytelności tekstu. Nie
jest to i nie miało być arcydzieło literackie, a jedynie szczera relacja opowiedziana słowami naocznego świadka.
Staraliśmy się zachować oryginalny styl i słownictwo, stąd duża w nim ilość regionalizmów typowych dla żyjących
w Rio Grande do Sul niemieckich i włoskich kolonistów.
Szczególnie interesujące są zawarte w tej historii dane astronomiczne, które nie znajdują odzwierciedlenia w
naszej wiedzy na temat naszych sąsiadów w systemie słonecznym. Chociaż Berlet nie był w stanie tego udowodnić,
sądziliśmy, że odwiedził planetę Mars, za czym przemawiał fakt, że planeta ta posiadała dwa satelity, które według
Berleta były jednak sztucznymi platformami.
Berlet spisał swoją relację po powrocie, borykając się z problemami związanymi z koniecznością zarabiania na
„chleb powszedni”. Przeglądając zapisane przezeń zeszyty, odnosi się wrażenie, że pisanie sprawiało mu
przyjemność. Jego spontaniczność i świeżość, jasne i precyzyjne przedstawianie odczuć, a także naturalna
motywacja psychologiczna są godne podziwu.
Jego lingwistyczne możliwości są bezspornie zdeterminowane przez język niemiecki, który opanował w
dzieciństwie jako pierwszy, przed portugalskim. Urodził się roku 1931 w okręgu Sarandi w stanie Rio Grande do
Sul i do czasu tej przygody pracował w nim jako traktorzysta. Podczas wybuchu w kamieniołomie stracił nogę. W
jego żyłach płynie niemiecka i francuska krew. Jest wysokim, śniadocerym mężczyzną o ciemnobrązowych
włosach i błękitnych oczach. Cieszy się doskonałym zdrowiem zarówno fizycznym, jak i – wbrew temu, co
złośliwie sugerowały środki masowego przekazu – psychicznym. Ten prosty, ciężko pracujący człowiek jest
dobrze znany wśród mieszkańców Sarandi, w oczach których uchodzi za osobę poważną i uczciwą. Choć ukończył
zaledwie dwie klasy szkoły podstawowej, jest inteligentnym i bystrym obserwatorem, który bez trudu przyswoił
sobie rozległą wiedzę zdobytą podczas podróży na inną planetę.
Książka ta stanowi dowód na istnienie wysoko rozwiniętej duchowo i technologicznie istot, a tym samym na
istnienie inteligentnych form życia we wszechświecie w ogóle.
Jej przesłanie polega na odsłonięciu nowych horyzontów, na uświadomieniu nam wszystkim, jak zarozumiała,
arogancka i pełna uprzedzeń jest ludzkość. Dzięki niej ludzie mają szansę dowiedzieć się o istnieniu bardziej
humanitarnej i rozwiniętej etyki niż ich własna. Jeśli tak się stanie, autor i jego współpracownicy będą w pełni
usatysfakcjonowani, że ich praca nie poszła na marne, a także zadowoleni, że spełnili obietnicę złożoną przez
autora mieszkańcom planety Akart.
Rio de Janeiro, listopad 1967
Jorge Ernesto Macedo Geisel
Od Autora
Nikt z nas nie powinien pozostać obojętny na fakt, że w Brazylii podobnie jak w innych krajach mamy setki
szpitali zapełnionych ludźmi chorymi umysłowo, których choroba jest nieraz trudna do rozpoznania, gdyż przez
większość czasu ludzie cizachowują się jak najbardziej normalnie. Uważam, że wszystkim ludziom o nie
ustabilizowanych poglądach, którym dane byłoby zbadać obecnych mieszkańców Ziemi i którzy mają skłonność do
szufladkowania wszystkiego, grozi to, że będą musieli porzucić świat „wolnych wariatów” i dołączyć do tych
zamknietych w szpitalach.
Ale czy owi uwięzieni szaleńcy, których pole działania ogranicza się do obszaru dostępnego ich zębom i
paznokciom, rzeczywiście stanowią największe zagrożenie? Czy na wolności nie ma na pewno wariatów o wiele
bardziej niebezpiecznych, którzy trzymają w rękach cały świat i jednym słowem bądź gestem mogą zetrzeć całą
ludzkość w proch? Kim oni są? To żądni władzy lub zemsty wielcy mężowie stanu i politycy, którzy żyją wśród
nas ukrywając przed wszystkimi planowaną przez siebie zagładę.
Mieszkańcy Ziemi cofają się, nie zdając sobie z tego sprawy, do poziomu niższego od poziomu naszych
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • emaginacja.xlx.pl
  •